Wędrówki w plenerze
„Wyszłam na zewnątrz. Po długim, słonecznym dniu nadeszła gwiaździsta noc; niebo było czyściutkie, na czarnym, jakby błyszczącym tle widać było doskonale całe mnóstwo drobnych gwiazd i lekki cień Mlecznej Drogi. Gdzieś daleko na zboczu przeciwległego pagórka, tam, gdzie pasły się owce, teraz już przycupnięte w kupce w zagrodzie, słychać było cicho pobrzękiwanie dzwonków. Co jakiś czas odzywały się gdzieś wieczorne ptaki. Lekko powiał wiatr. Na niebie spadła gwiazda, widziałam ją niewyraźną, bardzo dyskretną, bo dała się dojrzeć tylko przez ułamki sekund. Było chłodno i przyjemnie, i bardzo cicho, nie licząc tych wszystkich subtelnych dźwięków, które można zarejestrować tylko wtedy, kiedy c h c e się je usłyszeć. Położyłam się na bujanej ławce, później wstałam i podeszłam kilka kroków niżej w dół pagórka, na którym stał dom, po czym wróciłam; raz po raz podnosiłam wzrok do góry i próbowałam chłonąc jak najwięcej z tej chwili i z tego widoku, którego nie dało się uwiecznić na żadnym ze zdjęć. Daleko i nieco w dolinie, pod górami widocznymi teraz ledwo w ciemności na horyzoncie, widać było światła małej miejscowości po sąsiedzku, mnóstwo małych światełek, to pojedynczych, to w kupkach. I ta wszędobylska cisza w parze ze spokojem, które oczarowywały tu zwykle nawet najbardziej zagorzałego mieszczucha. Niemal każdy musiał wymięknąć pod wpływem tego tajemniczego piękna.” Tak, to fragment jednego z wpisów z mojego tajemniczego folderu
I jeszcze jeden:
„O godzinie 20:25 nacisnęłam klamkę ciężkich drzwi schroniska. Już kilka minut wcześniej witało mnie ciepłym światłem w oknach, stojące w oddali na tle górskich świerków. Zziajana i nakręcona pozytywną energią, trochę może przesadnie o tej porze, przywitałam miłą panią w recepcji, przepraszając za małą obsuwę (pani nic nie mówiła, że coś było nie tak). Zostałam poinformowana, że pokój jest otwarty, bo ktoś tam jest, drugie piętro, pokój nr 215. Weszłam więc w strefę tylko dla gości zakwaterowanych i udałam się na poszukiwanie mojego miejsca na dzisiejszą noc; jak błogo było tutaj, tym bardziej, że kiedy dreptałam do schroniska już przez ostatni odcinek, słyszałam pierwsze pomrukiwania burzy (o przygodo!). Schronisko było bardzo przytulne. Ciche, niewiele osób wędrowało w tych rejonach (o dziwo), nie było duże, miało przyjemny układ i długie korytarze. Za oknami kołysały się świerki, panował lekki półmrok i spokój. Nikogo nie spotkałam po drodze na drugie piętro.”
Myśli o tym, żeby zainteresować się fotografią, o ile dobrze pamiętam, pojawiły się wraz z odkryciem miłości do Tatr i pasji chodzenia po górach ogólnie, co miało miejsce jakoś w czasie, kiedy byłam w szkole średniej. Zaczęło się od fotografowania krajobrazu. Stąd słów i zdjęć parę z początków mojej fotograficznej pasji postanowiłam przemycić tu, w blogu. Wpisy, nie tylko zresztą o górach, zaczęły powstawać, kiedy studiowałam. Ten drugi, tu przypomniany – po pomyśle samotnej wyprawy z noclegiem w Dolinie Chochołowskiej, kiedy miałam zamiar robić zdjęcia o świcie. Cóż, nastąpiła akurat zmiana pogody, taka, że następnego dnia wichura podarła mi chyba pelerynę gdzieś na szlaku między Grzesiem a Rakoniem (nie, nie szłam ostatecznie sama, poznałam w schronisku trójkę niepoprawnych optymistów, podobnych do mnie również wiekiem, więc się po prostu dołączyłam do nich ). Ale wracając do fotografii – oprócz tego, że pokochałam plener, to serce zaczynało bić szybciej, kiedy myślałam o wybraniu się tam z aparatem fotograficznym.